Moja
pierwsza w życiu
sesja jogi zakończyła
się po 30 sekundach...
Tak,
faktycznie dość szybko... W tak krótkim czasie trudno się
przekonać, czy joga to coś dla mnie czy nie... Zrobiłam pozycję
zwaną „psem z głową w dół” i kiedy chciałam unieść prawą
nogę w górę, z całym impetem uderzyłam stopą w drewnianą
część kanapy i … joga się skończyła...
Skończyła się na dość długi czas, bo od tamtej chwili przelatywały mi przez głowę myśli typu: „Po jaką cholerę ja to robię!? Na co mi to?!”
Byłam
przekonana, że joga przeznaczona jest dla niezwykle elastycznych i
wysportowanych ludzi, bo
przecież tylko oni mogę zawiązać ciało na supeł, nie szumi im w
uszach przy każdym odchyleniu głowy w dół i nie drżą im
mięśnie. Cóż więc ja – biedny żuczek – który nie potrafi
unieść nogi w górę, żeby nie zrobić sobie krzywdy...
I
joga zniknęła w odmętach niepamięci...
A
potem – pewnego
zwykłego dnia, który nie różnił się specjalnie od innych dni,
między godziną przedpołudniową a popołudniową, między jedną
kawą z mlekiem a drugą czarną, między jedną rozmową w pracy a
drugą z moim mężem w domu - strzelił
mi kręgosłup. I żeby
to był przynajmniej jakiś wspaniały, niepowtarzalny strzał! Nic z
tego!
To było beznadziejne uczucie, że coś dokucza, coś uciska, coś nie pozwala prawej nodze poruszać się jak dotychczas. To „coś” trzymało nogę w niewidzialnym uścisku i … pożerało mięsień!
To było beznadziejne uczucie, że coś dokucza, coś uciska, coś nie pozwala prawej nodze poruszać się jak dotychczas. To „coś” trzymało nogę w niewidzialnym uścisku i … pożerało mięsień!
(W
tym miejscu znów powinno pojawić się przekleństwo, przypominające
o pewnej zakaźnej chorobie, która pokonała m.in. naszego
narodowego wieszcza, ale przez wzgląd na wieszcza się nie
pojawi...)
Po
kilku dniach mięsień prawego uda był wielkości mięśnia u
chomika, a czucie w nodze
zanikło całkowicie... Niczym fakir mogłam spoczywać na szpilkach
lub gwoździach i nic... zero emocji typu: „Ałaaaaaaa...!!!!”
Nie
wróżyło to dobrze u trzydziestoletniej osoby...
Przełamując niechęć do „białego fartucha” zawlokłam resztki
moich sprawnych mięśni do lekarza, który natychmiast rozpoznał
objawy dyskopatii i rwy
udowej i zapisał serię
zastrzyków i środków przeciwbólowych...
Zastrzyki bolały! Pośladek zwijał mi się w trąbkę –
jak u prawdziwego jogina – i pocieszały tylko słowa pani
pielęgniarki, która obiecywała, że po trzech zastrzykach
sztywnienie nogi przejdzie.
Nie
przeszło... Ani po trzecim, ani nawet po dziesiątym zastrzyku.
Pół roku później byłam już całkowicie przyzwyczajona do faktu, że ktoś niewidzialny trzyma – bez mojej zgody – moją prawą nogę w żelaznym uścisku. Kolejne wizyty u neurologa potwierdzały tylko diagnozę, że kręgosłup jest w słabej kondycji i pewnie w okolicach „czterdziestki” będę musiała pomyśleć o … (nie, nie o wakacjach nad Adriatykiem...) - o operacji kręgosłupa! Mało zabawne, prawda?
Pół roku później byłam już całkowicie przyzwyczajona do faktu, że ktoś niewidzialny trzyma – bez mojej zgody – moją prawą nogę w żelaznym uścisku. Kolejne wizyty u neurologa potwierdzały tylko diagnozę, że kręgosłup jest w słabej kondycji i pewnie w okolicach „czterdziestki” będę musiała pomyśleć o … (nie, nie o wakacjach nad Adriatykiem...) - o operacji kręgosłupa! Mało zabawne, prawda?
I
wtedy... ktoś gdzieś... szepnął słowo „joga”... Że bardzo
pomaga i że zabezpiecza przed takimi przygodami jak rwa kulszowa.
(Tu
znowu przyszło mi na myśl słowo oznaczające tę samą zaraźliwą
chorobę oraz dopowiedzenie: .”..znowu ta joga”)
Cóż, przyszedł czas na działanie, bo zdecydowanie wolałam udać się w okolicach czterdziestki nad Adriatyk niż na salę operacyjną, gdzie zapewne bardzo mądrzy i doświadczeni lekarze szeptaliby zdumieni:
-
Ojej, jaki nieładny i słaby kręgosłup. Nu, nu, nu – ty niedobry! Co zrobiłeś swojej pani?
Oczywiście
nikt – włącznie ze mną – nie przyznałby, że to właśnie
pani zaszkodziła totalnym bezruchem swojemu kręgosłupowi, że
w końcu się poddał.
Chcąc tego wszystkiego uniknąć, powiedziałam: „Choć noga, idziemy!” i zawlokłam swoją prawą nogę z mięśniem grubości mięśnia chomika do biblioteki, żeby wypożyczyć film z lekcją jogi.
Na chybił trafił wybrałam „Jogę z Lindą Arkin”…
W
domu bez przekonania włączyłam odtwarzacz DVD i…………………………………….
Komentarze